Majątek… władza!.. Gdzież jest taki skarb, za który warto by oddać jeden dzień życia?… I oto ja, człowiek w sile wieku, naraziłem moje… „
Zdawało mu się, że usłyszał ciężkie stuknięcie. Zerwał się i w głębi sali — zobaczył blask.
Tak jest: blask rzeczywisty, nie złudzenie… W odległej ścianie, gdzieś na końcu, stały otwarte drzwi, przez które w tej chwili ostrożnie wchodziło kilku zbrojnych ludzi z pochodniami.
Na ten widok kapłan uczuł zimno — w nogach, w sercu, w głowie… Już nie wątpił, że nie tylko został odkryty, ale że jest ścigany i otoczony.
Kto mógł go zdradzić?… Rozumie się, że tylko jeden człowiek: młody kapłan Seta, którego wtajemniczył dość szczegółowo w swoje plany. Zdrajca sam z miesiąc musiałby szukać drogi w Labiryncie; ale gdyby porozumiał się z dozorcami, mogli Samentu wytropić w jeden dzień…
W tej chwili arcykapłan doznał wrażeń znanych tylko ludziom, którzy stoją w obliczu śmierci. Przestał się bać, gdyż jego urojone trwogi pierzchły wobec rzeczywistych pochodni…
I nie tylko odzyskał panowanie nad sobą, ale nawet poczuł się nieskończenie wyższym od wszystkiego, co żyje… Za chwilę już nie będzie mu groziło żadne… żadne niebezpieczeństwo!..
Myśli przebiegały mu przez głowę z szybkością i jasnością błyskawic. Ogarnął całe swoje istnienie: prace, niebezpieczeństwa, nadzieje i ambicje, i — wszystko to wydawało mu się drobiazgiem. Bo i co by mu przyszło, gdyby w tej chwili był nawet faraonem albo posiadał klejnoty wszystkich skarbców królewskich?…
Wszystko to marność, pył, a nawet gorzej, bo złudzenie. Jedna tylko rzecz jest wielka i prawdziwa — śmierć…
Tymczasem ludzie z pochodniami pilnie oglądając kolumny i zakątki doszli już do połowy ogromnej sali. Kapłan widział połyskujące ostrza ich włóczni i poznał, że wahają się, że posuwają się naprzód ze strachem i niechęcią. O kilka kroków za nimi szła inna grupa osób oświetlona jedną pochodnią.
Samentu nawet nie czuł do nich niechęci, tylko ciekawość: kto mógł go zdradzić? Ale i ta kwestia nie bardzo go obchodziła; wydawało mu się bowiem nierównie ważniejszym pytanie: dlaczego człowiek musi umierać i — po co rodzi się?… Gdyż, wobec faktu śmierci, całe życie skraca się w jedną chwilkę, bolesną, choćby było najdłuższym i najbogatszym w doświadczenia.
— Po co to?… Na co to?…
Otrzeźwił go głos jednego ze zbrojnych.
— Tu nikogo nie ma i być nie może!..
Zbrojni stanęli. Samentu poczuł, że kocha tych ludzi, którzy nie chcą iść dalej, i — serce w nim uderzyło.
Powoli nadciągnęła druga grupa osób, w której spierano się.
— Jak nawet wasza dostojność może przypuszczać, że tu ktoś wszedł?… — mówił głos drgający gniewem. — Przecież wszystkie wejścia są pilnowane, osobliwie teraz. A gdyby nawet kto zakradł się, to chyba po to, ażeby umrzeć z głodu…
— A jednak patrz, wasza dostojność, na zachowanie się Lykona — odparł drugi głos. — Śpiący wciąż wygląda tak, jakby nieprzyjaciela czuł blisko…
„Lykon?… — myślał Samentu. — Ach, to ten Grek podobny do faraona… Co widzę?… Mefres go tu przyprowadził!..”
W tej chwili śpiący Grek rzucił się naprzód i stanął przed kolumną, za którą ukrywał się Samentu. Zbrojni pobiegli za nim, a blask ich pochodni oświetlił ciemną figurę kapłana.
— Kto tu?… — krzyknął chrapliwym głosem dowódca.
Samentu wysunął się. Jego widok zrobił tak silne wrażenie, że ludzie z pochodniami cofnęli się. Mógł był przejść między przerażonymi i nikt by go nie zatrzymał; ale kapłan już nie myślał o ucieczce.
— A co, czy mylił się mój jasnowidzący?… — zawołał Mefres wyciągając rękę. — Oto zdrajca!..
Samentu zbliżył się do niego z uśmiechem i rzekł:
— Poznałem cię po tym okrzyku, Mefresie. Gdy nie możesz być oszustem, jesteś tylko głupcem…
Obecni osłupieli; Samentu mówił ze spokojną ironią:
— Choć prawda, że w tej chwili jesteś i oszustem, i głupcem. Oszustem, bo wmawiasz w dozorców Labiryntu, że ten łotr ma dar podwójnego widzenia; a głupcem, bo myślisz, że ci uwierzą. Lepiej od razu powiedz, że w świątyni Ptah znajdują się dokładne plany Labiryntu…
— To fałsz!.. — zawołał Mefres.
— Zapytaj tych ludzi, komu wierzą: tobie czy mnie? Ja jestem tutaj, gdyż znalazłem plany w świątyni Seta; ty przyszedłeś z łaski nieśmiertelnego Ptah… — zakończył Samentu śmiejąc się.
— Zwiążcie tego zdrajcę i kłamcę!.. — krzyknął Mefres.
Samentu cofnął się parę kroków. Szybko wydobył spod odzieży flakonik i podnosząc go do ust rzekł:
— Mefresie, ty do śmierci będziesz głupi… Spryt masz tylko wówczas, gdy chodzi o pieniądze…
Przytknął do ust flakonik i upadł na posadzkę.
Zbrojni rzucili się na niego, podnieśli, ale już leciał im przez ręce.
— Niechże tu zostanie jak inni… — rzekł dozorca Labiryntu.
Cały orszak opuścił salę i starannie zamknął ukryte drzwi. Niebawem wyszli z podziemiów Labiryntu.
Gdy dostojny Mefres znalazł się na dziedzińcu, kazał swoim kapłanom przygotować konne lektyki i natychmiast razem ze śpiącym Lykonem odjechał do Memfisu.
Dozorcy Labiryntu, oszołomieni niezwykłymi wypadkami, spoglądali to na siebie, to na eskortę Mefresa, która już znikała w żółtym tumanie pyłu.